Nie lubię konfliktów. Do tego stopnia ich nie lubię, że nawet jak jest jakiś konflikt, to nazywam go konfrontacją. Jest mi wtedy łatwiej coś z nim zrobić.
A przecież konflikt sam w sobie, nie jest czymś jednoznacznie złym. Dobrze obsłużony konflikt, który jest sygnałem, że poprzednie ustalenia przestają działać, może doprowadzić do wypracowania nowych, służących wszystkim stronom, zasad. Idąc za myślą, którą wyczytałem (znów) u Adama Granta, może brak konfliktu, nie oznacza pokoju, a apatię?