W niektórych miejscach w sieci w moim opisie nadal można znaleźć określenie „geek produktywności”. Tak kiedyś o sobie mówiłem. Już tego nie robię. I nie, to nie będzie artykuł o tym, że już nie chcę być produktywny. Nie napiszę, że produktywność jest zła i nie warto być produktywnym. Będzie o moim zmieniającym się rozumieniu produktywności. Jak również zaprzestaniu dążenia do produktywności jako celu, a rozpoczęciu korzystania z niej jako narzędzia.
Moje droga – od chaosu do zaplanowania każdej minuty dnia
Produktywnością, lub ogólniej: organizacją tego, co robię, zacząłem się interesować w takim momencie życia, gdy trudno było mi uchwycić wszystkie wątki, którymi miałem się zajmować. Kiedy zauważyłem, że otacza mnie chaos. Czasami sam go wywoływałem swoimi decyzjami. Ten chaos wprowadzał do mojego życia ogromny dyskomfort i stres – zacząłem podejmować próby ujarzmienia własnego sposobu działania.
Zacząłem od obszaru, który był mi bardzo potrzebny, aby w ogóle funkcjonować: aktywności fizycznej i biegania. Potrzebowałem powrotu do formy i czegoś, co będzie stałą w moim harmonogramie. Kiedy to się udało (kiedy to zrobiłem!), zacząłem układać kolejne elementy wkoło siebie. Najbardziej było to widoczne w mojej pracy zawodowej.
Zadania w projekcie, podsumowywanie spotkań, sprawdzanie statusu zadań, prowadzenie własnych list ToDo – wszystko to zacząłem robić na kolejnym etapie uczenia się produktywności.
Kroczek za kroczkiem rozwijałem się w tym kierunku, dodając coraz to nowe elementy. Zdefiniowałem swoją wizję życia, rozpocząłem planowanie w ramach 12-tygodniowego roku, umówiłem się na spotkania z partnerem produktywności.
Po zapoznaniu się z materiałami Cala Newporta testowałem rzeczy, których używam do dzisiaj, takie jak praca głęboka – ale też inne, przykładowo planowanie każdej minuty dnia (czego już nie robię).
Aż dotarłem do czegoś, co mam dzisiaj: świadomego podejścia do tego, czym dla mnie produktywność jest, a czym nie jest, a w rezultacie – do coraz rzadszego używania tego słowa, które coraz mniej pasuje do spraw dla mnie ważnych.
Jak uczyłem się produktywności
Pierwszy świadomy kontakt z pojęciem „produktywność” miałem w 2010 roku. Uczestniczyłem w konferencji dla programistów i poszedłem na ścieżkę o organizacji. Zobaczyłem wtedy wystąpienie Marcina Kwiecińskiego (który potem został moim coachem i mentorem, ale o tym za chwilę). Pokazywał on, jak zorganizować sobie podejście zgodne z GTD (według książki Davida Allena „Getting Things Done”) w OneNote. Pierwszy raz zetknąłem się wówczas z GTD jako konkretnym systemem organizacji przestrzeni cyfrowej (mimo że GTD powstało jako system organizacji dokumentów papierowych).
Zacząłem czytać książkę i eksperymentować na swoim systemie. Miałem już pierwsze doświadczenia, ale czułem, że chcę się uczyć od kogoś, kto zna to od podszewki. Skontaktowałem się z Marcinem, który przez kilka miesięcy pomagał mi wdrożyć podejście zgodne z GTD do mojego działania.
Potem poszło dalej. Testowałem podejścia różnych autorów, np. Leo Babauta, autora książki „Zen to Done”. Słuchałem rozmaitych podcastów, sprawdzałem przeróżne aplikacje i systemy. Naprawdę przerobiłem ich wiele. Tak wiele, że gdy przeczytałem książkę „Zarządzaj swoim czasem. Jak skupiać się na tym, co najważniejsze”, która opisuje kilkadziesiąt narzędzi i podejść do produktywności, okazało się, że nie znam i nie testowałem tylko trzech z nich.
Moja produktywność – rozumiana jako skuteczność, ale też liczba wykonanych zadań – rosła.
Ostatnim krokiem na drodze nauki produktywności było zetknięcie się ze wspomnianym Calem Newportem oraz jego książkami „Praca głęboka” i „A World without Email”.
Zacząłem wtedy zauważać, że produktywność jako cel sam w sobie nie jest tym, do czego tak naprawdę dążę. Zacząłem postrzegać produktywność jako narzędzie, które może być wykorzystywane do osiągnięcia czegoś ważnego (zauważcie, proszę, że nawet nie piszę „do osiągnięcia celu”). Jakiś czas temu usłyszałem – właśnie u Cala Newporta – świetne podsumowanie, czym produktywność może być:
Produktywność jest jak jazda samochodem – pomaga efektywnie przemieścić się z punktu A do punktu B.
Przyznam, że to odkrycie (a może bardziej uświadomienie sobie, że tak jest) wywołało u mnie radość i jednocześnie niepokój.
Radość – bo to uwalniająca i według mnie dojrzała myśl. Niepokój – bo przecież przez lata budowałem swoją markę osobistą jako „ten od produktywności”. A teraz mówię, że nie o produktywność tu chodzi.
Obawa przed zmianą i przyznaniem się do zmiany
Stwierdzam, że „niepokój” to zbyt łagodne określenie. Mocno obawiałem się najpierw reakcji innych, a potem reakcji własnej na zmianę mówienia o tym, co robię. A jeszcze bardziej – na zmianę myślenia o tym, co robię. Bo „ten od produktywności” to jednak była moja długo budowana tożsamość.
Co więc mi pomogło? Miks tego, co zwykle: rozmów z bliskimi osobami i trafienia na dobre materiały, które uruchamiały myślenie. Głównie książka „Think Again” Adama Granta (polski tytuł: „Leniwy umysł”).
Z jakiegoś powodu zmiana zdania, zmiana tożsamości kojarzyła mi się z zaprzeczeniem sobie. Była zaprzeczeniem wytrwałości, którą postrzegam jako zaletę i ważną cechę. Przeczytanie książki Adama Granta uruchomiło u mnie jednak proces myślowy: przecież nauka, świat cały czas się rozwijają i głupotą jest nie aktualizować swojej wiedzy. Decyzję, że tak, a nie inaczej postrzegam produktywność, podjąłem pierwszy raz w 2010 roku. Miałem wtedy inną wiedzę i inne doświadczenia. Inny moment w życiu. W wielu obszarach zmieniłem ówczesne poglądy. Dlaczego nie daję sobie prawa do zmiany w tym obszarze?
Takie myśli towarzyszyły mi w pierwszej części 2021 roku i wcześniej. Wynikiem było stopniowe rozpoznawanie i aktualizowanie tego, co dla mnie ważne. Ustalałem, jak to chcę to komunikować i jak chcę z tym pracować.
Bardzo pomogły mi rozmowy z bliskimi, ale też z osobami, z którymi pracowałem od dłuższego czasu i które śledziły moją stopniową zmianę. Właśnie z nimi krok po kroku testowałem i samą zmianę, i komunikowanie jej.
Co teraz?
Słowo klucz to „intencjonalność”.
Czytam ostatnio książkę „Four Thousand Weeks”. Wyciągam z niej dwie myśli.
Pierwsza brzmi: czas nie jest zasobem, choć tak go traktujemy – czas jest, nie można go zaoszczędzić ani zarobić. Z postrzegania czasu jako zasobu wynika wiele trudnych dla nas postaw. Na pewno trudnych dla mnie w kontekście tego, co napisałem powyżej. To z postrzegania czasu jako zasobu wynikało, że podjąłem kiedyś próbę zaplanowania każdej minuty dnia. Cieszę się, że przeprowadziłem ten eksperyment, bo pokazał mi on, że tak nie chcę działać.
Druga myśl z książki to chęć robienia niektórych rzeczy dla samego robienia. Bez oceniania ich przez pryzmat użyteczności w innych aspektach życia. Chodzi o to, żeby mieć coś, co robię dla samego aktu robienia. Najbliżej mi tu do fotografii, mojej odkurzonej ostatnio pasji. Czasami idę na spacer z aparatem dla czystej przyjemności robienia zdjęć. Wiem, że nie będę pracował jako fotograf. Nie jest mi to potrzebne w pracy. Po prostu lubię robić zdjęcia.
Intencjonalnie chcę wybierać to, co dla mnie ważne, to, czym się zajmuję i czym się nie zajmuję, ale też decydować, czy oceniam to w kontekście efektywności, czy nie.
Produktywność jako zestaw technik i doświadczeń, które pomagają robić rzeczy efektywnie, nadal ze mną zostaje. Ale teraz jako narzędzie, które wykorzystuję – kiedy potrzebuję i chcę – do intencjonalnego bycia. Obok produktywności mam całą skrzynkę z pomocnymi narzędziami: medytację, umiejętność skupiania się, rozmowy, uważność na język i słowa, pracę z talentami, przetwarzanie informacji i wyciąganie z nich sedna, prowadzenie społeczności i tworzenie dla nich wartościowych materiałów. Lista narzędzi jest długa i pewnie kiedyś opiszę ją dokładniej.
Na co nakierowuję tak rozumianą produktywność? Nie na bycie jeszcze bardziej produktywnym, ale na bycie z ludźmi, których kocham, na organizowanie sobie czasu na myślenie i pisanie, na zabawę z psem, na dzielenie się ze społecznością, na przetwarzanie wiedzy w taki sposób, żeby można było z niej w praktyce korzystać.
Podsumowanie
Czy żałuję czasu, gdy mocno eksperymentowałem z produktywnością i niekiedy uczyłem się produktywności, żeby być produktywnym? Czy żałuję budowania marki „geek produktywności”? Oczywiście, że nie. Po pierwsze: przeszłości nie zmienię. Po drugie: dzięki temu czasowi dużo lepiej rozumiem, czym jest zdrowa produktywność, i mam świetne portfolio narzędzi, które pomagają mi w intencjonalnym działaniu i życiu. Cały czas jestem w drodze, cały czas się uczę. Tamten okres i tamte doświadczenia są elementami drogi, która doprowadziła mnie tu, gdzie jestem dzisiaj, na początku każdego kolejnego dnia i tygodnia.