Zapisz się na newsletter

Administratorem danych zawartych w korespondencji e-mail jest Dominik Juszczyk prowadzący działalność gospodarczą pod nazwą Dominik Juszczyk Near-Perfect Performance. Wysyłając wiadomość, przekazujesz mi adres e-mail. Szczegóły dotyczące przetwarzania danych są dostępne w polityce prywatności osadzonej na tej stronie internetowej.
Przykładowy list, który wysyłam w każdą sobotę. 📪
Administratorem danych zawartych w korespondencji e-mail jest Dominik Juszczyk prowadzący działalność gospodarczą pod nazwą Dominik Juszczyk Near-Perfect Performance. Wysyłając wiadomość, przekazujesz mi adres e-mail. Szczegóły dotyczące przetwarzania danych są dostępne w polityce prywatności osadzonej na tej stronie internetowej.
Przykładowy list, który wysyłam w każdą sobotę. 📪
Blog

#92 Talenty w praktyce – małe dzieci i produktywność – rozmowa z Natalią z runwithmum.pl

“Fajne są te Twoje sposoby na produktywność, ale dla mnie nie działają, bo…” Często słyszę podobne zdanie. I w pełni się z nim zgadzam! To o czym mówię działa dla mnie w tym momencie mojego życia. Opowiadam o tym, aby pokazać jak można kształtować swoje działanie. Czytając, testując, inspirując się innymi. Moim celem jest pokazać sposoby działania, które są dostępne. Robię to po to, aby inni o tych sposobach usłyszeli i świadomie wybrali dla siebie te, które działają dla nich w ich sytuacji, w tym momencie życia w jakim są. Dlatego też zaprosiłem do podcastu Natalię z runwithmum.pl. Mamę trójki dzieci, która opowiada na swoim blogu i Instagramie jak zmieniło się jej życie po urodzeniu bliźniaków. Pokazuje jak odnajduje się w tej sytuacji i jak pomimo tak bardzo zmienionych warunków organizuje swoje działania, jak można pogodzić małe dzieci i produktywność.  Zapraszam Was do naszej rozmowy. Skorzysta każdy, kto ma choć trochę nieprzewidywalne dni.

Linki

Patronite

Podoba się Wam mój podcast? Chcielibyście abym publikował nowe odcinki częściej? Teraz możecie mi w tym pomóc! Zapraszam Was na mój profil w serwisie Patronite, gdzie możecie wesprzeć mój podcast. Więcej szczegółów możecie przeczytać na tej stronie: http://npp.run/patronite Patroni tego podcastu to:

Patroni pomagają za pośrednictwem portalu patronite.pl.

 Grupa na FB

Działa już grupa „Z pasją o mocnych stronach” na FB. Jest w niej już kilkaset osób. W tej grupie możecie rozmawiać, dyskutować o:

  • talentach,
  • mocnych stronach,
  • produktywności,
  • wstawaniu wcześniej i cudownych porankach

Jeżeli znajdziecie coś ciekawego w tych obszarach, podzielcie się z innymi, którzy także są tym zainteresowani. Warto się dzielić! Zapraszam! Adres grupy to: https://www.facebook.com/groups/zpasjaomocnychstronach/ Grupa jest zamknięta, ale jeżeli poprosicie o dostęp, to dodam Was jak najszybciej będzie to możliwe.

Ocena podcastu

Jeżeli chcecie mi trochę pomóc, możecie to zrobić, oceniając podcast w iTunes (lub Sticher). Każda Wasza ocena sprawi, że podcast będzie bardziej widoczny. Aby zostawić ocenę w iTunes w wyszukiwarce iTunes lub w aplikacji Podcasty (lub innej, której używacie) wyszukajcie podcast „Z pasją o mocnych stronach”, kliknijcie na okładkę mojego podcastu, znajdźcie zakładkę „Oceny i recenzje” i wybierzcie „Napisz recenzję”. I przedstawcie, proszę, szczerą opinię o podcaście. :) Jeżeli słuchacie podcastu na Androidzie i korzystacie ze Stitchera, to wejdźcie na npp.run/stitcher, zjedźcie na dół strony do sekcji “Show ratings and reviews”. Tam też możecie zostawić szczerą ocenę podcastu. Z góry dziękuję za Waszą pomoc!

Transkrypt odcinka

To jest podcast „Z pasją o mocnych stronach”, odcinek 92., „Talenty w praktyce” – małe dzieci i produktywność. Rozmowa z Natalią z „Run with mum”.

Nazywam się Dominik Juszczyk. Dzielę się z Wami tym, jak odkrywać swoje talenty, budować mocne strony i jak z nich produktywnie korzystać w codziennym życiu. Bardzo chciałbym, aby wszyscy świadomie używali swoich mocnych stron.

Witajcie w kolejnym odcinku podcastu. Bezpośrednim powodem jego nagrania był pewien typ maili, które od Was dostaję. Sporo opowiadam w tym podcaście o talentach, produktywności, efektywności, dzielę się swoimi pomysłami na to, jak być produktywnym, a moi goście mówią o swoich. Potem dosyć często dostaję wiadomości od osób, które mówią, że ich sytuacja życiowa jest inna od mojej i u nich to działa inaczej. Więc co osoba to inna historia. Ja sam, gdy byłem młodszy, myślałem, że jest jeden sposób na produktywność i efektywność, że każdy może stosować te same sposoby i będzie produktywny. Oczywiście myliłem się. Każdy z nas ma inną sytuację życiową, inne możliwości i talenty, więc nie ma szans, abyśmy działali w ten sam sposób. Zachęcam Was więc, abyście z informacji, które podaję, wyciągali dla siebie te, które Wam najbardziej odpowiadają. Abyście je modyfikowali, testowali. Nie zmuszajcie się do brania na siłę tego, co nie ma szans u Was zadziałać. Świadomie korzystajcie z tego, czym dzielimy się z Wami w tym podcaście.

Sporo osób zadaje mi pytanie: co robić, gdy ma się małe dzieci? Jak w takiej sytuacji być produktywnym? Pamiętam tylko tyle, że gdy moje dzieci były mniejsze, to mało się spało. Dlatego zaprosiłem do tego odcinka osobę, która ma małe dzieci i jednocześnie jest mocno produktywna. Moim gościem jest Natalia z bloga „Run with mum”. Najbardziej obserwuję ją na Instagramie, gdzie pokazuje swoją codzienność z czteroletnią córeczką i ośmiomiesięcznymi bliźniakami. Natalia pokazuje, jak się uczy, jak robi kursy, planuje, prowadzi swoje projekty i uprawia sport. Bardzo mi to imponuje, więc zaprosiłem ją do podcastu, aby o tym opowiedziała. Nie przedłużając, zapraszam Was do wysłuchania mojej rozmowy z Natalią.

Cześć, Natalio.

Cześć, Dominiku.

Dziękuję za przyjęcie zaproszenia do podcastu. Uznałem, że będziesz idealna do dzisiejszej rozmowy. Zanim zaczniemy, to proszę Cię bardzo o przedstawienie się i powiedzenie, kim jesteś, co robisz i jakie masz talenty.

Jestem Natalia. Tworzę bloga „Run with mum”, który kręci się wokół moich największych pasji, sportu – z naciskiem na bieganie – rozwoju i urozmaicania życia. Zaczęłam go pisać na swoim pierwszym urlopie macierzyńskim, bo pracuję w trade marketingu firmy, którą na pewno znacie. Początkowo blog miał być skoncentrowany tylko na rekreacyjnym bieganiu z wózkiem i pomagać mi tworzyć przestrzeń do pisania, bo od zawsze lubiłam pisać i nie spocznę, póki nie wydam książki. Zrobiły się z tego niezłe czasy na dystansach od piątki do maratonu. A za pół roku w Boulder debiutuję w połówce Ironmana. Jestem tymczasową emigrantką, mieszkam teraz w Stanach Zjednoczonych, do których przyjechałam rok temu z mężem i córeczką, a kilka miesięcy później urodziłam tu bliźnięta. Tutaj też stawiam pierwsze kroki w psychodietetyce. Niedawno skończyłam kurs na Institute for the Psychology of Eating w Boulder i dalej działam w tym temacie. Finiszuję z pierwszym e-bookiem o emocjonalnym jedzeniu i oczywiście jestem pasjonatką działania na mocnych stronach i szlifowania ich. Jeśli chodzi o moje talenty, to mam: ideation, input, futuristic, strategic i activator.

Najbardziej znam Cię z Instagrama, a dokładniej z InstaStories, z piętnastosekundowych filmików, w ramach których pokazujesz urywki ze swojego życia. Pamiętam, że zacząłem obserwować Cię jeszcze rok temu, czyli zanim Twoje bliźniaki przyszły na świat. Pokazywałaś ćwiczenia w trakcie ciąży. Byłaś bardzo aktywną mamą dziewczynki i jednocześnie bardzo aktywną kobietą w ciąży. Fascynowało mnie to, bo z Twojego Instagrama wynikało, że masz czas na bardzo wiele rzeczy. Pokazywałaś, jak wiele sportów uprawiasz w ciąży. Jak w ogóle wygląda cały Twój dzień?

Mój dzień teraz wygląda już inaczej niż wtedy, gdy zacząłeś mnie obserwować. Teraz mój dzień zaczyna się bladym świtem, bo mój syn budzi się bardzo wcześnie. O piątej rano zrywam się z łóżka. Na początku jest ogarnianie dzieci, najpierw bliźniaków, później czterolatki, czyli rutyna, którą zna wielu rodziców, więc rano nie robię nic nadzwyczajnego. Walczę o to, aby mała zjadła, wyszła do przedszkola, walczę ze śniadaniem, walczę o to, żeby spiąć się w jakieś ramy czasowe. Natomiast staram się wplatać w tę rutynę różne rzeczy, które lubię. Co może robić mama trójki małych dzieci? Cały czas podnoszę jedno, drugie, podnoszę dwójkę naraz i próbuję je w jakiś sposób zadowolić. Wychodzimy na spacer. Nie robimy w ciągu dnia nic nadzwyczajnego. Staram się w tym totalnym chaosie, jaki mnie teraz spotkał, znaleźć czas na rzeczy, które są dla mnie ważne, i wpleść je w moją szaloną codzienność. Na pewno mnóstwo mam doskonale wie, jak to jest, że nagle nie ma się czasu po prostu na nic. Wtedy jedyne, co można zrobić, to albo mieć więcej energii, albo próbować ten czas trochę zhakować – i to jest to, co staram się robić.

Od razu chciałbym przekazać Ci pozdrowienia od Kasi Kajzer, która gdy usłyszała, że będę rozmawiał z mamą trójki dzieci, to napisała mi takiego maila: „Myślę, że będzie mogła wiele powiedzieć o elastyczności obsługiwania zdarzeń losowych. Nie tylko losowo i koncertowo się coś wywaliło, ale też niespodziewanie dostało się sporo wolnego czasu i trzeba być przygotowanym na to, żeby nie przeleciał przez palce”. Powiedziałaś, że próbujesz zorganizować sobie czas na to, co ważne i co lubisz. Jakie rzeczy są dla Ciebie istotne poza zajmowaniem się dziećmi?

To są moje najważniejsze pasje, czyli sport z naciskiem na bieganie. Moim tegorocznym celem jest triatlon. Natomiast moja druga pasja to pisanie. Aktualnie realizuję ją głównie poprzez bycie blogerką. Oprócz tego w zeszłym roku zaczęłam organizować projekt związany z moim wyjazdem do Stanów, bo chciałam coś zmienić w swoim życiu. Zrobiłam w Stanach ośmiomiesięczny kurs psychodietetyczny, który wiąże się z moim trzecim blogiem, dietetycznym. Chcę przejść z fazy nauki do fazy akcji i podzielić się swoją wiedzą z tego zakresu. To mnie ogromnie pasjonuje i w tym zakresie jestem tzw. kobietą po przejściach – wiem, jak to jest mieć zaburzenia odżywiania.

Psychodietetyka to praca z zaburzeniami jedzenia?

To jest tak naprawdę głowa w jedzeniu. Psychodietetyka nie zajmuje się tym, co dokładnie masz jeść. Nie jest związana z rozpisywaniem diet. Pokazuje i uczy, jakie mechanizmy psychologiczne wiążą się z jedzeniem, więc można powiedzieć, że jest to psychologia jedzenia.

Wymieniłaś trzy projekty. Wyobrażam sobie, że przy dwójce dzieci nie ma czegoś takiego jak zaplanowanie sobie czasu, że np. od dziesiątej do dwunastej będę pisać bloga, a potem przez godzinę uczyć czegoś, tworzyć kurs itp. Jak radzisz sobie z tym wszystkim, mając trzy projekty, które są czasochłonne? Jak ustalasz sobie czas, skoro nie wiesz, ile będziesz go miała?

Po pierwsze – uelastycznić się. Mnóstwo osób zna pewnie ten scenariusz, że kiedyś było się bardzo zorganizowanym, a nagle dzieci sprawiają, że to jest w ogóle niemożliwe. Jeżeli będziemy próbowali nadal działać jak wcześniej i trzymać się sztywno jakichś planów, to nie będzie trzeba długo czekać, aż staniemy się totalnie sfrustrowani, a nasze cele zmienią się w nasze przekleństwo. Więc przede wszystkim planuję elastycznie. To oznacza, że trzymam się pewnego kursu. Wygląda to tak: mamy teraz nowy rok i lubię planować go na vision board, więc mam utworzoną nową mapę marzeń. Lubię koncepcję jednego słowa roku, więc w tym roku wybrałam słówko jump i wszystkie rzeczy, które planuję, wiążą się z ideologią jump. W jej ramach wiem, że będę działała z doskoku, nie mając czasu na zagłębianie się w różne rzeczy, starając się wykorzystywać te bloki czasowe, które mam. Mam więc zaplanowany rok i duże cele.

Potem idę niżej i rozpisuję sobie konkretne działania podzielone na kategorie. Teraz używam Nozbe, ale kiedyś robiłam to w Excelu. Dzielę sobie wszystko na kategorie, począwszy od dzieci przez podróże, blog, sport itd. W ramach tego mam konkretne akcje, a potem przechodzę do poziomu tygodnia. Lubię planować tygodniowo. Nie wkręcam się w to, że danego dnia koniecznie muszę coś zrobić, tylko daję sobie elastyczność. W ogóle nie silę się na konkretne godziny, ponieważ nie mam ich w ciągu dnia, bo moje bliźniaki są tak skonstruowane, że jak jedno się budzi, to drugie zasypia, więc zwykle jestem z jednym dzieckiem, czasami z dwoma, a wieczorem z trzema.

Mam taki system, że na dany dzień planuję jedną dużą rzecz – taką, na którą potrzebuję trochę więcej nieprzerwanego czasu. Zostawiam to na wieczór, kiedy cała ekipa śpi. Gdy maluchy śpią, robię rzeczy, których nie byłam w stanie zrobić w ciągu dnia. Na dany dzień mam więc zaplanowaną jedną dużą rzecz i kilka małych i to jest mój plan dnia. A jeżeli chodzi o sport, to tu trzeba pójść na kompromisy. Nie ma co się łudzić, że uda się zrealizować trening triatlonowy na wysokim poziomie, więc w takim wypadku trzeba korzystać z półśrodków. Mając za oknem wspaniałe tereny do jazdy na rowerze, fajną pogodę, mogłabym cały rok jeździć, ale nie mogę, więc idę na kompromis i przez większość czasu jeżdżę na trenażerze. Uwielbiam biegać sama i lubię mieć zaplanowany trening biegowy, szybki i konkretny, ale nie mogę tego robić, bo mam trojkę małych dzieci, więc biegam z bliźniakami w wózku. Dzięki tym kompromisom nie jestem aż tak sfrustrowana, nie realizuję moich celów na aż tak wysokim poziomie, jak pewnie bym mogła, ale po prostu idę do przodu.

Teraz u Ciebie w Kolorado jest dwudziesta druga, więc pewnie właśnie masz ten czas na robienie tej większej rzeczy w ciągu dnia.

Tak, mój czas zaczyna się około dwudziestej drugiej.

Wczoraj przejrzałem Twojego Instagrama i zobaczyłem zdjęcie, na którym jest vision board z karteczkami i napisem: „Kilkadziesiąt minut wolności, jadę z tym koksem”. To jest związane z tym jump, czyli z pracą z doskoku. Twoje zadania są tak opisane, że jak masz trochę czasu, to nie musisz się już zastanawiać, co robić, tylko wiesz, że to jest konkretny, kolejny punkt w ramach danego celu. Czy dobrze to zrozumiałem?

Dokładnie tak. To jest bardzo ważne, bo może się okazać, że dzieci się nagle obudzą i będzie już po okienku czasowym. To mi się wydaje bardzo ważne, bo w ilości tematów, które mają zwłaszcza młode mamy, łatwo się pogubić. Taki system się sprawdza.

Patrząc na Twoje talenty, myślę, że przynajmniej trzy z nich są tu bardzo widoczne. Jednym z nich jest futuristic, czyli wizja – to, że wiesz, gdzie chcesz dojść, masz ten vision board, który Ci pomaga. Vision board to wizualna mapa celów i marzeń, na której umieszcza się obrazki pokazujące, jak będziesz się czuć, kiedy osiągniesz cel.

Ja to robię w Canvie. Tworzę kolaż, wrzucam tam swoje słowo, drukuję je w kilku kopiach. Jedną wersję mam przy łóżku, drugą w portfelu, trzecią w drugim pokoju. Czasami spojrzenie na nie pozwala złapać odpowiednią perspektywę.

Canva to taki internetowy program do grafik, jest w nim mnóstwo gotowych szablonów, z których można skorzystać, szczególnie jeśli ma się talent wizjoner.

Widać w Tobie również talent ideation – odkrywczość, czyli pomysły na rzeczy, które chce się robić; stratega, który mówi, jak do tego miejsca dojść – powiedziałaś, żeby iść na kompromisy i półśrodki, a one są tak naprawdę częścią planu – plus aktywator, czyli podział na mniejsze rzeczy i zajmowanie się nimi, gdy jest właściwy moment. Wydaje mi się, że wszystkie Twoje talenty bardzo pomagają. Przypuszczam, że input też zasila Twoje pomysły. Czy czujesz te talenty w działaniu?

Czuję, że one działają. Jak zrobiłam ten test, to miałam takie wow i potem wielu osobom go polecałam. Bywało, że czasami nie do końca rozumiałam, dlaczego działam w jakiś konkretny sposób, bo akurat wokół mnie są osoby, które mają inne talenty. To mi bardzo kontrastowało. Nie wiedziałam za bardzo, o co chodzi. Ten test jest punktem wyjścia do zrozumienia siebie. To, co z niego wyszło, pasuje do mojej codzienności, więc dostrzegam te cechy, ale przede wszystkim widzę, gdzie mam je niedojrzałe i to mi bardzo pomaga w codzienności. Wiedząc np., że mam inputa, mogę go blokować, bo talent ten potrafi być przekleństwem i zagrożeniem, jeśli chodzi o ilość czasu.

Włączasz go wtedy, kiedy chcesz, ale nie pozwalasz, by działał cały czas.

Tak. Input czasami prześlizguje mi się do codzienności. W momencie kiedy to sobie uświadomię, mogę go uciszyć, bo u mnie działa to tak, że ani się nie spostrzegę, a kupuję nowe książki, nowy kurs i robi się tego stos. Po chwili przychodzi olśnienie, że przecież ja tego nie obrobię. Taki niekontrolowany input to pożeracz czasu, który może sprawić, że utopimy się w wiedzy i pomysłach. Paradoksalnie czujemy się coraz gorzej, bo nie starcza nam czasu na ich realizowanie. Świadomość tego mi pomaga. Inputa wyhamowuję w ten sposób, że robię taką przechowalnię, do której wrzucam wszystkie moje tygodniowe pomysły i po tygodniu sprawdzam, co do nich czuję. Okazuje się, że niektóre z nich nie są już dla mnie tak atrakcyjne jak na początku, przestają mnie kręcić i je skreślam.

Ostatnio rozmawiałem z osobą, która ma aktywatora. Powiedziała, że bardzo szybko się zgadza, gdy jest coś nowego i ciekawego, i nauczyła się, że absolutnie wszystko musi przejść przez Inbox. To pomaga jej upewnić się, czy na pewno chce to robić. Ty połączyłaś to ze zbieraniem.

Chciałbym podpytać o działanie stratega w bardzo konkretnym obszarze. Pamiętam, że jak sam miałem małe dzieci, to nawet robiąc przy nich tylko część rzeczy, byłem wykończony i niewyspany. W książce Cykl dobowy napisane jest, że ok. piątego–ósmego miesiąca życia ten cykl dobowy, cykl jedzenia, trawienia i spania zaczyna się u dzieci stabilizować. Te pierwsze miesiące są bardzo trudne i jak się nie wyśpisz w nocy, to nie masz energii w ciągu dnia. Jak sobie z tym radziłaś? Na zdjęciach na Instagramie widać Cię było na basenie, na siłowni, na spacerze, na wycieczce po Stanach z mężem. Jak znalazłaś na to energię? Przecież ciąża i poród to dla organizmu ogromny wysiłek.

Ten ósmy miesiąc życia dzieci jest dla mnie o wiele cięższy niż początki. Ze spaniem jest o wiele gorzej. Jeśli chodzi o energię, to mam o tyle łatwiej, że nigdy nie potrzebowałam aż tak wiele snu – to na pewno mi pomaga, ale jest trochę nie fair wobec osób, które potrzebują osiem czy dziewięć godzin snu. Śmieję się, że być może zostałam stworzona do bycia mamą bliźniaków, bo zawsze potrzebowałam mało snu. Co do energii, to mam na to swoje sposoby, które u mnie działają. Miałam kiedyś taki czas w swoim życiu, kiedy naprawdę nie miałam siły na nic, a nie miałam jeszcze dzieci. U mnie sprawdza się sport. Po drugie – jedzenie, ale nie takie, które daje jedynie kalorie, tylko takie, które daje prawdziwą energię. Ja mam tak, że jeśli zjem bardzo słodkie lody czy coś niezdrowego, to tracę energię. Kompletnie jej wtedy nie mam. Bardzo ważne jest więc to, co jemy, nie tylko w kontekście zdrowia, ale też energii. Coś bardzo przetworzonego potrafi tę energię zabrać, nawet na resztę dnia.

Bardzo ważne w kontekście energii są wartości. Gdy je sobie uświadomiłam i zaczęłam działać zgodnie z nimi, dodało mi to energii. Wstaję rano i przypominam sobie, co jest dla mnie najważniejsze. Potrzebuję tego czasu, aby się rozkręcić, ale w końcu udaje mi się to każdego dnia, nieważne, jaka była noc. Więc to, że teraz działam w zgodzie ze swoimi wartościami, że jestem w miejscu, w którym chciałam być, że wiem, jak do niego dojść, bardzo dodaje mi energii. To potrafi też odebrać energię, bo pamiętam taki moment u siebie i znam taki u innych, że gdy działa się niezgodnie ze swoimi wartościami, wtedy dzień w dzień wysysa to z nas siły życiowe i potrafi zatruć codzienność.

Oprócz tego energii dodają mi takie banały jak kontakt z naturą. Posiadanie zajawki, ekscytacja nią zawsze dodaje trochę energii. Nawet w takiej sytuacji, w jakiej jestem teraz, świadomość, że będę miała pół godziny, żeby popisać, już w jakiś sposób nakręca. Bardzo dobrze działa też wplatanie nowych rzeczy w codzienność i to nakręcanie się, że coś nowego się wydarzy. Jestem fanką urozmaicania codzienności. Jeszcze przed narodzinami dzieci prowadziłam akcję „Coś nowego” – raz w tygodniu próbowałam czegoś nowego, czego nie robiłam nigdy wcześniej. Dużo osób to podłapało. To fajnie wyrywa z rutyny. Czasami zrobienie czegoś szalonego, czego się boimy, czego unikamy, dodaje życiu ekscytacji. Taki jest mój przepis na energię.

Słychać tu dużo ciekawych trików i haków na to, aby mieć więcej energii, ale z drugiej strony słyszę zapalające się talenty. Aktywator, ideation, input objawiają się w tym, że wymyślasz coś nowego, co Cię nakręca. Jest też i strateg, który mówi, jak do tego dojść.

Podpytam Cię o kilka rzeczy, o których powiedziałaś. Zacznijmy od tych wartości. Jeżeli dobrze je sobie zdefiniujemy i zaczniemy działać zgodnie z nimi, to doda nam to energii. Jak odkrywałaś swoje wartości, jak nad tym pracowałaś?

Kiedyś robiłam u Kamili Rowińskiej taki test, który dotyczył wyboru najważniejszych wartości w życiu. Robiąc go, zrozumiałam, że nie do końca byłam świadoma swoich wartości. Polega on na tym, że ma się podanych kilkadziesiąt wartości i wykreśla się je po kolei, aż zostaną tylko te najważniejsze. Ten test pokazuje to, co jest dla nas naprawdę ważne. Jest tam dużo wartości do wyboru, np. rodzina, zdrowie, ale im dalej, tym robi się trudniej. Dzięki takiemu testowi fajnie można to wyłapać. Zrobiłam go trzy, cztery lata temu i potem przechodziło to fazę weryfikacji. Myślałam, że mam taką a taką wartość, a okazało się, że nie do końca. Fajnie jest uświadomić sobie, jakie ma się wartości, bo gdy ma się mało czasu i podejmuje się decyzje, to można je przez te wartości przefiltrować.

O wartościach mówił też Wojtek w 72. odcinku podcastu, a ściślej o kartach wartości, które można kupić i z nimi pracować. Ja znam to narzędzie z Instytutu Gallupa, który też proponuje karty wartości. Generalnie chodzi o to, że patrzymy sobie na jakiś zbiór wartości i zastanawiamy się, które są negocjowalne, a które nie i wybieramy te najbardziej podstawowe. Pierwszy raz zdefiniowałem swoje wartości w 2010 r. i też na początku myślałem, że z jedną z nich mogę się zidentyfikować, ale potem okazało się, że miałem jednak coś innego na myśli. Moje wartości też się zmieniały. To nie jest praca na raz. Ona ewoluuje i warto co jakiś czas ją powtarzać.

To, co powiedziałaś o jedzeniu i sporcie, jest coraz bardziej popularnym tematem. Coraz więcej osób o tym rozmawia. Gdy zacząłem jeść inaczej, to zmienił się poziom mojej energii. Każdy powinien poszukać swojego sposobu odżywiania, zdecydowanie warto o to zadbać. Jeżeli zadbam o to, co i kiedy jem, to jest to zmiana jakościowa dla energii życiowej, ale też dla jakości snu, a dobry sen pomaga mieć więcej energii. A jak sport pomaga Ci w tym, że masz więcej energii? Teoretycznie bieganie wymaga energii, powoduje zmęczenie.

Sport ma pewną magiczną właściwość – energia się po nim uwalnia, działają tu inne substancje. Każdy, kto trenuje, odczuwa ten efekt. To jest inny poziom energii. Czujemy się potem lepiej ze sobą, nasz mózg inaczej pracuje, wszystko widzimy jaśniej. Jesteśmy lepiej zmotywowani do robienia czegoś, a nie do mulenia na kanapie. Ja zawsze podkreślam moim czytelnikom, że to nie musi być bieganie. Jeśli to kogoś za bardzo męczy i ta osoba za każdym razem, gdy idzie biegać, szuka inspiracji, to ja jej radzę, aby znalazła sobie coś innego. Sportem może być też joga, pilates, fitness. Chodzi po prostu o ruch.

Jesteś idealnym przykładem człowieka, który mówi, że nie ma wymówek, a posiadanie dzieci nie oznacza, że nie będzie biegać. Bo Ty biegasz nawet z dwójką dzieciaków w wózku.

Tak. Blog „Run with mum” założyłam cztery lata temu, kiedy zaczęłam biegać z córką. To był jego pierwszy etap. Wtedy przechodziłam fascynację bieganiem z dzieckiem w wózku. Gdy urodziło się moje pierwsze dziecko, to stwierdziłam, że to w ogóle nie wygląda tak, jak przypuszczałam. Byłam zszokowana i tak zmęczona, że nie wiedziałam, jak to wszystko poukładać. Wtedy bieganie z małą w wózku pomogło mi wyjść z baby bluesa, podjąć ważne decyzje w moim życiu. A że nie było w internecie informacji na ten temat, to postanowiłam, że ja będę ich źródłem. Moją pasją było też pisanie, więc wszystko pięknie się razem połączyło. Teraz znowu wróciłam do bycia mamą „Run with mum”, bo biegam od trzech miesięcy z bliźniakami. Czuję takie same benefity jak wtedy. To jest dla mnie jedyna możliwość, żeby pójść pobiegać. Kiedy mieszkałam w Warszawie, to mogłam pójść pobiegać wieczorem. Teraz nie ma takiej opcji, bo mieszkam w górach, a tu wieczorem biegają kojoty. Nieraz widziałam je w biały dzień, ale wieczorem wolałabym się na nie nie natknąć. Wszędzie są ostrzeżenia, aby w pewne miejsca nie chodzić po zmroku. Nie mam więc wyboru, muszę biegać w dzień, a wtedy muszę biegać z dziećmi.

Imponujące jest to, że nie zrezygnowałaś ze sportu, będąc w ciąży. Wtedy nie biegałaś, ale uczęszczałaś na siłownię. Ćwiczyłaś praktycznie do samego porodu.

Tak. Ale muszę podkreślić, że to nie jest najważniejsze. Pełno dziewczyn pisze do mnie, że są w ciąży, i pytają, kiedy mogą zacząć ćwiczyć i jak to ułożyć. Zawsze powtarzam, że powinny skonsultować to z lekarzem. Ja potrzebowałam akceptacji trzech lekarzy, aby ćwiczyć w ciąży bliźniaczej. Mam ten komfort, że ćwiczę już kilkanaście lat, więc znam dobrze swoje ciało. Ale gdy któraś z dziewcząt chce zacząć ćwiczyć, będąc w ciąży, to radzę zrobić to bardzo spokojnie, upewnić się u lekarza, że wszystko jest OK, poczekać, gdy minie pierwszy trymestr, pójść na zajęcia, gdzie będzie pokazane, co i jak robić, żeby sobie nie zaszkodzić. Ja sprawdzałam to u polskiego lekarza, u specjalistki od ciąży bliźniaczych, która powiedziała, że jeśli wcześniej biegałam maratony, to spokojnie mogę ćwiczyć dalej, tylko bieganie nie jest najlepszym pomysłem, więc wybrałam coś innego. A tu w Stanach mój lekarz okazał się być zapalonym sportowcem i stwierdził, że czemu nie. Potem do samego końca pozwalał mi to kontynuować. Jest dużo opcji dla kobiet w ciąży, które chcą utrzymywać aktywny styl życia. U mnie było to pływanie, spokojne kardio na siłowni i bardzo delikatne ćwiczenia, o których wiedziałam, że są bezpieczne. Dużo spacerowałam. Chodziliśmy też po górach, bo tu jest pełno tras wspinaczkowych. Ćwiczyłam jogę. Te rzeczy pozwoliły mi wytrwać w ciąży.

Chciałbym podpytać Cię jeszcze o rzeczy związane z produktywnością. Powiedziałaś, że kluczowe jest to, by się uelastycznić, przejść na kompromisy, dzielić zadania na mniejsze. Jak organizujesz sobie pracę nad blogiem?

Jako że ograniczyłam pisanie w związku z obecną sytuacją, to wybieram takie tematy, które wiem, że pasują moim czytelnikom. Dlatego właśnie lubię InstaStory, bo tam jest fajny kontakt z czytelnikami-oglądaczami i mogę wyczuć, co jest fajne. Na początku sprawdzam tam i na Facebooku, o czym moi czytelnicy chcieliby poczytać. Dzięki temu mam już temat, który wiem, że będzie dobry, a nie będzie ślepym strzałem. Wiedząc, że mam ograniczoną ilość czasu, staram się go mądrze i efektywnie wykorzystać. Jeśli chodzi o dzielenie tego na bloki czasowe, to wszystko zależy od tego, ile czasu mi to zajmuje w przypadku bloga i posta. Ja to lubię robić naraz. Traktuję to jako tę jedną dużą rzecz na dany dzień. Wtedy siadam wieczorem, mogę się skupić i piszę posta jednym ciągiem.

Natomiast jeśli to jest większy projekt, jakim był mój kurs i nauka do niego, w którym było pełne źródło wiedzy do przesłuchania, przeczytania, to dzielę to na kawałki. Robię to od ogółu do szczegółu, wiedząc, ile czasu mam na dany moduł. Znajdowałam sobie momenty, kiedy mogłam to wszystko robić. Kiedy miałam coś do przesłuchania, to wiedziałam, że mogę to zrobić na spacerze, podczas robienia kolacji i wieczorem, gdy dzieci pójdą spać. Zawsze zakładałam, że coś się wysypie, bo gdy ma się trójkę dzieci, to jest pewne, że to nastąpi.

Te rady są dobre dla każdego. Świadomość, że zadanie podzielone jest na mniejsze kawałki, sprawia, że możemy skupić się na mniejszej liczbie rzeczy naraz i łatwiej jest do tego usiąść. Ja mam tak, że jak wiem, że mam na liście zadanie, które zajmie ze trzy godziny, to czasami je odkładam przez dwa tygodnie. A wystarczy, że podzielę je na kilka zadań, które trwają dwadzieścia pięć – trzydzieści minut, i w ciągu dwóch–trzech dni jestem w stanie zrobić coś, co przekładałem przez kilka tygodni. Dzielenie na mniejsze rzeczy działa w dowolnym momencie. Jeśli nie wiesz, ile będziesz mieć czasu, to warto mieć bardzo konkretne zadanie do wykonania, które wiesz, że możesz zrobić w kilka minut. Kursu z robienia prezentacji nie robię w całości, tylko codziennie jako jedno zadanie robię jedną lekcję, co trwa około piętnastu minut – oglądanie, słuchanie plus jedno zadanie. Choćby nie wiem co się działo, znajdę na to te piętnaście minut w ciągu dnia, np. pomiędzy innymi zadaniami. Teraz pytanie: jakie narzędzia pomagają Ci w tym całym procesie? Czy zapisujesz to na jakichś karteczkach?

Wcześniej miałam do tego pełno notesów. W jednym pisałam afirmację, w drugim cele, w trzecim szczegółowo rozpisywałam projekty, a gdzie indziej zapisywałam pomysły. Byłam zanotesowana. Gdy siadałam wieczorem, to miałam dziesięć notesów i każdy przeglądałam. Teraz korzystam tylko z Nozbe, gdzie mam rozpisane wszystkie projekty i wybrane priorytety. Bardzo mi pasuje podział tygodniowy. Gdy w niedzielę patrzę na tydzień, który upłynął, to jestem w stanie sobie te zadania powyciągać. Wtedy nie korzystam już z Nozbe, tylko przechodzę na planer, bo jednak słowo pisane fajnie mi się sprawdza w planowaniu. Już bardziej szczegółowo wpisuję sobie to w planer. Jeśli chodzi o planowanie następnego dnia, to każdego dnia wieczorem, używając zwykłego notesu z wyrywanymi kartkami, zapisuję zadania. Kiedy już mniej więcej wiem, na jakim etapie jestem po dniu poprzednim, wpisuję, co będę robiła następnego dnia. Przyjemność wykreślania robi swoje, a ta lista też nie jest długa.

Na dany dzień nie daję sobie dużo rzeczy do zrobienia, bo to jest pułapka, w którą można wpaść bardzo prędko, zwłaszcza będąc młodą mamą i narzucając sobie zbyt dużo zadań. Staram się robić wszystkiego mniej, jeżeli wyrobię się z moją listą, to wtedy biorę coś z następnego dnia i jestem do przodu. Wcześniej zawsze przesadzałam i kończyłam dzień z poczuciem, że znowu nie wyszło, znowu nie tak, a to nie jest przyjemna końcówka dnia.

Duże rzeczy zapisuję sobie w Evernocie. Gdy mam jakiś pomysł na post, lubię sobie wypisać najważniejsze punkty i bardzo często robię to podczas karmienia. To dobry moment, by zebrać myśli i jest cisza w domu, a potem już przechodzę do planera tygodniowego i karteczek. Im mniej planowania, tym lepiej, bo niebezpieczeństwem jednego z moich talentów, pewnie stratega, jest to, że czasami coś się przeplanowuje i to bardzo zabiera energię. Czasami można planować tak długo, że nagle dzień się skończył, a my dalej jesteśmy w fazie planowania. A teraz planowanie stało się modne. Mamy piękne planery, dodatki, kuszące aplikacje. Kobiety lubią rysować sobie coś pięknymi cienkopisami, doklejać naklejki. Ale potem nagle kończy się nam czas, a my jesteśmy dalej w fazie planowania.

Czy używasz do tego jakichś konkretnych planerów?

Teraz mam najzwyklejszy tygodniowy planer Moleskine. Jest bardzo chudziutki – wcześniejszy planer, który miałam, był bajerancki, gruby, nie byłam w stanie zmieścić go do torebki i denerwowało mnie to. Wolę więc ten cieńszy z Moleskine’a, gdzie jest układ tygodniowy. Więcej mi nie potrzeba. Zauważyłam, że pojawiło się pełno planerów, które szczegółowo pytają Cię o różne rzeczy: „Jakie są twoje cele?”, „Co byś zmieniła?”, „Czy jesteś zadowolona z…?”. Jest tak wiele rzeczy do uzupełnienia, że naprawdę można się przeplanować.

Niektórzy planują aż trzydzieści rzeczy do zrobienia jednego dnia. To może być obciążające, bo widzisz tylko to, ile masz jeszcze do zrobienia. Warto dowiedzieć się, jaką ma się przepustowość, i planować racjonalnie. Jak jedną rzecz skończę, to dopiero sięgnę po drugą. To bardzo fajnie współgra z koncepcją GTD (Getting Things Done) że planujemy priorytety na dany tydzień i po kolei je robimy.

To, co jeszcze mi się fajnie sprawdza, to łączenie różnych rzeczy, czyli robienie czegoś przy okazji robienia czegoś innego. Nie pamiętam, kiedy usiadłam z książką w fotelu, ale mimo to w tym roku przeczytałam sześćdziesiąt książek i żadnej z nich nie przeczytałam w komfortowych warunkach. Głównie czytam, jak suszę włosy, karmię w nocy dzieci, jak jestem na siłowni i trenuję. Czytam na trenażerze albo słucham wersji audio. Mogę iść na spacer z dziećmi albo pobiegać z nimi i słuchać. Mogę słuchać, kiedy robię kolację. To są krótkie okresy, ale pełno rzeczy można przesłuchać w ten sposób. Bywało, że każdą wolną chwilę spędzałam na czytaniu albo słuchaniu czegoś i byłam zafascynowana tym, że mogę to wszystko łączyć. Nagle okazało się, że ja w ogóle nie słyszę własnych myśli, gdyż tak często słucham czyichś myśli czy je czytam, że już nie wiem, jakie są moje własne. Niebezpieczeństwo słuchania i czytania zbyt wielu rzeczy jest takie, że nagle nie mamy zbyt wiele czasu na spędzenie z samym sobą. Przez to nie wiemy, czego my tak naprawdę chcemy, bo cały czas obserwujemy innych, podziwiamy ich osiągnięcia i analizujemy to, co oni wymyślili i zrobili. To bardzo odbiera energię, więc żeby brać energię, to trzeba też wyciąć rzeczy, które ją zabierają. Obserwowanie zbyt wielu osób, czytanie zbyt wielu rzeczy i zbyt dużo myślenia zabiera tę energię.

Osobom z talentem input, czyli zbieranie, daję takie wyzwanie, że jak dodają nowe źródło informacji, nową osobę do obserwowania, nowy podcast, to żeby usunęli jedną rzecz, którą ta nowa zastąpi. To skłania do myślenia, co ta nowa wiedza im daje lepszego niż to, co mają do tej pory, i jak to zamienić.

Jesteś z mężem w Kolorado. Nie wyobrażam sobie, aby to wszystko było możliwe w takim stopniu, gdyby nie partnerstwo. W jaki sposób współpracujecie w życiu? Jak patrzycie na swoje pasje, zajawki?

Mam to szczęście, że mój mąż poznał mnie taką, jaką jestem teraz, więc wiedział, że gdy nie mam tego obszaru dla siebie, to jestem bardzo wredna. Na pewno nie jest to łatwe dla drugiej osoby. Bycie mężem czy żoną kogoś, kto dużo trenuje, potrafi być bardzo denerwujące, więc jego wsparcie jest bardzo ważne. Są decyzje, które podejmuję samodzielnie i egoistycznie, np. w tym roku połówka Ironmana. Ja po prostu mówię o tym mężowi. On może mi powiedzieć, że zwariowałam albo zapytać, czy to dobry pomysł. Potem planujemy razem to, kiedy mogę wyjść i realizować treningi. W tym przypadku jest mu o tyle łatwiej, że ja większość rzeczy robię w domu, więc to nie wymaga od niego tak wielkiego poświęcenia, jak wymagało przy mojej starszej córce. Potrzebne jest natomiast duże zrozumienie, bo ja wiele wieczorów spędzam, robiąc swoje rzeczy. W związku z tym wypracowaliśmy sobie to, żeby mieć jeden dzień, w którym wieczór spędzamy razem. Weekendy są rodzinne, więc ja wtedy nie wyskakuję z moimi planami. Czasami coś tam uda mi się przemycić, ale staram się, aby były one typowo rodzinne. Z kolei wyjazdy planujemy razem. Zestawiamy sobie to, co on by chciał zobaczyć i co ja bym chciała zobaczyć. To się nigdy nie pokrywa, bo zupełnie inne rzeczy nas interesują. Ustalamy, co jest realne, biorąc pod uwagę i czas, i finanse, i logistykę.

Brzmi to bardzo partnersko i podkreślam, że w dobrych związkach dobra rozmowa i ustalenie wspólnego frontu to podstawa. Wtedy nie ma zaskoczeń, presji, bo to są wspólne rzeczy.

Wcześniej, gdy mieszkaliśmy w Warszawie i mieliśmy tylko jedno dziecko, przeznaczaliśmy niektóre dni na sport. Ja wtedy dwa razy w tygodniu trenowałam z drużyną biegową, a mój mąż zajmował się córką. Potem on miał dwa dni na sekcję rolkową, a ja zajmowałam się córką. Taki system nam się sprawdzał. Od samego początku trzeba dać szansę ojcom, żeby się wykazali. Gdy to zrobimy, to potrafi być naprawdę super. Co więcej, najczęściej dzieci najwięcej marudzą przy mamie.

Na Instagramie widziałem, że korzystacie z tego, że jesteście w Stanach, i dużo jeździcie. Pojechaliście z dzieciakami na objazdówkę. Powiem szczerze, że byłem w ogromnym szoku, gdy to zobaczyłem, ale miałem też wielki szacunek do umiejętności logistycznych, planowania, Waszej odwagi. Jak to się robi, aby z trójką dzieci wybrać się na taką wyprawę, zrobić to z uśmiechem i zobaczyć tyle rzeczy?

Co do tego uśmiechu, to myślę, że trzeba nałożyć na to filtr, bo ja nie chcę kreować słodkiej fikcji na moich mediach społecznościowych. Od razu powiem, że z tym uśmiechem bywa różnie. Ja, jako niedoświadczona podróżniczka, napotkałam podczas takiej podróży z dziećmi wiele komplikacji. Żeby było pozytywnie, to trzeba sobie założyć, że na pewno coś się wysypie, przemyśleć, co by to mogło być. W swoim życiu podróżniczym jeszcze w Polsce mieliśmy czasami takie historie, że musieliśmy wzbić się na wyżyny kreatywności, aby wybrnąć. To, co jest najważniejsze z maluszkami, to to, aby przygotować rzeczy, które mogą być im potrzebne i które zwiążą kwestie logistyczne. W związku z tym mieliśmy takie torby, które można nadać do samolotu jako diaper bag, tak naprawdę to są składane łóżeczka. Teraz sprawdza nam się przyczepka, gdzie dzieci lubią spędzać czas. Można ją przyczepić do roweru. To jest super dla rodziców, którzy chcą aktywnie kręcić się z dziećmi po świecie. Natomiast reszta to jest tak naprawdę tylko kwestia planu i gotowości na to, że na pewno będzie nerwowo. Moje dzieci płakały w samolocie i to mnie stresowało, bo wszyscy je słyszeli. Wiele mam boi się jechać z dziećmi, gdyż mają swoją rutynę, która jest dla nich bardzo ważna i sprawia, że czują się bezpiecznie. Ja uważam, że dzieci zawsze czują się bezpiecznie, gdy są z rodzicami. Zamiast przejmować się tym, że dzieci o konkretnej porze powinny iść spać w swoich łóżeczkach, to starałam się, aby poszły spać albo w aucie, albo w nosidle. Taki luz pomaga przetrwać podróż. Oczywiście pomyśleliśmy o tym, aby dzieci miały moment na odpoczynek, więc organizowaliśmy hotele dużo wcześniej. Podróż trwała dziewięć dni i codziennie byliśmy w innym hotelu. Bardzo dużo rzeczy wysypało się po drodze. Czasami zjeżdżaliśmy tak późno, że właściciel zdążył nas już wymeldować i powiedział, że już nie ma pokoju. Myślę, że najważniejsze jest to, żeby zaplanować tyle, ile się da, i uświadomić sobie, że mimo że coś nie wyjdzie, to maluszkom krzywda się nie dzieje.

Pewnego dnia wymyśliliśmy, aby z Vegas do Wielkiego Kanionu pojechać jednego dnia, ale tak dużo rzeczy wysypało się po drodze, że przyjechaliśmy do kanionu pół godziny przed zachodem słońca. Biegliśmy z dziećmi pod pachą do pierwszego punktu widokowego, spotkaliśmy jakichś Polaków, którzy nas usłyszeli, powiedzieli, że tędy jest szybciej, a my biegliśmy jak jacyś wariaci, żeby cokolwiek zobaczyć. Pewnie niejeden podróżnik byłby załamany takim stanem rzeczy, ale wielu rzeczy nie da się na sto procent wykonać według planu, chyba że ma się bardzo spokoje dzieci, które dostosowują się do sytuacji – moje takie nie są. Gdybyśmy pojechali tylko we dwoje, to na pewno zobaczylibyśmy o niebo więcej, wszystko byłoby uporządkowane, więcej byśmy chodzili, a przy dzieciach trzeba przejść na kompromisy i półśrodki. Jeśli jest za ciepło czy za zimno, to trzeba się schować. Tu jest nudno albo wszyscy krzyczą, więc trzeba jechać dalej. To trochę takie szarpanie, mówiąc wprost, ale mimo wszystko warto. Nie chcemy podporządkowywać wszystkiego dzieciom, więc pewne kompromisy są potrzebne, skoro jesteśmy w Stanach.

Na pewno miewasz trudniejsze dni. Czy masz jakieś sposoby na to, żeby radzić sobie w chwilach, gdy nic Ci się nie chce, jesteś smutna, zła, sfrustrowana, wściekła? Co Ci wtedy pomaga?

Nie chcę tworzyć takiej ułudy, że jestem stale uśmiechnięta i zmotywowana. Takich gorszych dni jest mnóstwo. Powiedziałabym nawet, że każdego dnia mam taki moment, że jestem smutna, zrezygnowana i wściekła. To, co mi pomaga, to pajacyki, gdy jest się bardzo wściekłym. Przy bliźniakach takie sytuacje są bardzo częste, bo człowiek się bardzo stara, a tu napotyka się na opór materii. Gdy już się uspokoję, to bardzo mi pomaga myślenie o tym, że to jest przejściowe. W nocy, gdy już jestem bardzo zmęczona, pomaga mi spojrzenie na moją starszą córkę, która przypomina mi, że to wszystko minie, że jak dzieci są starsze, to można z nimi porozmawiać, bo negocjować jest łatwiej. To bardziej pomaga mi złapać tę perspektywę. Do tego trzymanie się swoich marzeń, wizji, świadomość tego, że mam ten czas dla siebie – te kilka minut bądź godzin w ciągu dnia to dla mnie świętość. Świadomość tego, że nie jestem tylko mamą, ale też biegaczką, czasami marzycielką, a czasami aspirującą pisarką, bardzo dobrze działa na moją psychikę. To pomaga wyjść z frustracji. Pomocna jest też świadomość tego, że nie jesteśmy same. Czasami mi się wydaje, że tylko moje życie jest absurdalnie ciężkie, a to nieprawda, bo takich dziewczyn jest pełno. Świadomość tego, że one tam są, kontaktowanie się z nimi i niełudzenie się, że wszystkie kobiety mają idealne, spokojne dzieci, bardzo pomaga.

Dzięki za podzielenie się swoją wiedzą i wartościami. Na sam koniec powiedz, gdzie można znaleźć Cię w internecie. Czy jest coś, co poleciłabyś do przeczytania?

Zapraszam przede wszystkim na mojego bloga „Run with mum”. To moje serce, moje dziecko, tam są wszystkie najważniejsze teksty i tam jestem regularnie. Oprócz tego mam Facebooka i Instagrama o takiej samej nazwie. Doradzam też w różnych grupach. Czasami jestem na „Biegaczkach”. Jeśli Ty, Drogi Słuchaczu, chcesz zerwać z emocjonalnym jedzeniem, to zapraszam Cię dodatkowo na stronę runwithmum.pl/emocje, tam można zapisać się na listę osób zainteresowanych moim e-bookiem, który o tym opowiada.

Poleciłabym książkę Michaela Hyatta „Your Best Year Ever”. Ta książka to podstawa do zorganizowania sobie naprawdę fajnego i ambitnego roku. Fajnie jest wybrać sobie jakiś cel, a potem go podkręcić, żeby zrobił się jeszcze trudniejszy, troszeczkę bardziej kręcący, bardziej aspirujący i bardziej budzący niepokój. Ta książka zainspirowała mnie do tego, żeby tak robić, i od tej pory tak robię.

Ja w którejś książce przeczytałem, że cele powinny być BHAG – big, hairy, audacious goals – duże, kosmate, zuchwałe. Należy też pamiętać, aby te wielkie cele rozbijać na mniejsze kroczki, dzięki temu szybciej i łatwiej można je osiągnąć.

Natalio, dzięki Ci za Twój czas wycięty z tego bardzo zajętego dnia. Naprawdę dałaś dużo wartości. Zapraszam wszystkich do czytania i śledzenia blogów Natalii. Dają spojrzenie na to, jak można zorganizować sobie dzień.

Bardzo dziękuję Ci za zaproszenie. A wszystkim słuchaczom życzę, aby ten rok był fantastyczny.

Dzięki, cześć.

Jestem pewny, że z rad Natalii może skorzystać nie tylko osoba mająca dzieci, ale każdy, kto ma nieprzewidywalne dni i ciężko mu cokolwiek zaplanować. Można skorzystać z tego, co Natalia proponuje. Sam jestem pod ogromnym wrażeniem jej zaradności, tego, jak sobie wszystko poukładała, przemyślała i jak z ogromną motywacją realizuje swoje projekty i pomysły – więc powodzenia na przyszłość, Natalio!

Zapraszam Was wszystkich do komentowania, dyskutowania albo pod odcinkiem npp.run/092, albo na Facebooku w grupach, albo na Instagramie.

Zanim się pożegnamy, to mam dla Was jeszcze dwie informacje. Zapraszam Was do mojego nowego podcastu „Męskie spotkania”. Znajdziecie tam linki do iTunes, Google Play, wszędzie tam, gdzie można słuchać tego podcastu. Mam sporą tremę i jestem ciekawy, jak przyjmiecie ten nowy format, a jednocześnie ogromną przyjemność i motywację, by kontynuować ten projekt, więc spodziewajcie się, że będzie więcej odcinków.

Chciałbym Wam ogromnie podziękować, bo na początku stycznia przekroczyliśmy czterysta tysięcy pobrań podcastu. To dla mnie niewyobrażalna liczba. Ostatnio zrobiłem konkurs, który polegał na tym, że pytałem patronów, czy potrafią przewidzieć daty, kiedy te czterysta tysięcy zostanie przekroczone. Osoba, która zrobiła to jako pierwsza prawidłowo, dostała nagrodę. Teraz idziemy w kierunku czterysta pięćdziesiąt tysięcy.

Dziękuję Wam za słuchanie, za to, że jesteście. To jest nasz wspólny sukces. Dziękuję patronom za wsparcie i do usłyszenia. Dzięki, cześć!

You might be interested in …

Subscribe
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
INTENCJONALNY NEWSLETTER
Co tydzień wysyłam list, w którym zapraszam do rozmowy i zadania sobie ważnych pytań.
Administratorem danych zawartych w korespondencji e-mail jest Dominik Juszczyk prowadzący działalność gospodarczą pod nazwą Dominik Juszczyk Near-Perfect Performance. Wysyłając wiadomość, przekazujesz mi adres e-mail. Szczegóły dotyczące przetwarzania danych są dostępne w polityce prywatności osadzonej na tej stronie internetowej.
INTENCJONALNY NEWSLETTER
Co tydzień wysyłam list, w którym zapraszam do rozmowy i zadania sobie ważnych pytań.
Administratorem danych zawartych w korespondencji e-mail jest Dominik Juszczyk prowadzący działalność gospodarczą pod nazwą Dominik Juszczyk Near-Perfect Performance. Wysyłając wiadomość, przekazujesz mi adres e-mail. Szczegóły dotyczące przetwarzania danych są dostępne w polityce prywatności osadzonej na tej stronie internetowej.
Jeszcze jeden krok – potwierdź zapis!
Bardzo się cieszę, że będę mógł się z Tobą dzielić przemyśleniami. Koniecznie kliknij potwierdzenie zapisu, które znajdziesz w swojej skrzynce mailowej (sprawdź też folder spam). Zaraz po tym przekieruję Cię na stronę z prezentami – „Twoje pierwsze kroki po poznaniu talentów" oraz kartami talentowymi.
Jeszcze jeden krok – potwierdź zapis!
Dziękuję!